Za czujkę dymu zapłacimy ok. 50 zł, zamontowana w domu ostrzega przed czadem. Gdy wychodzimy z mieszkania wyłączajmy sprzęty, ponieważ nasza nieuwaga może doprowadzić do nieszczęścia. O zabezpieczaniu się przed pożarem i odpowiedniej reakcji gdy już się wydarzy, opowiada st. kpt. Andrzej Ciosk z komendy miejskiej PSP w Jeleniej Górze.
W ostatnim czasie sporo słyszy się o podtruciach tlenkiem węgla. Czy można temu zapobiec? Jak zabezpieczać siebie i swoich bliskich przed zatruciem czadem?
Zaleca się kupienie czujki tlenku węgla. Przeciętna cena tego urządzenia to ok. 50 zł, kupimy ją w sklepach bhp albo np. w Castoramie. Zaletą urządzenia jest to, że bateria wystarczy na długo. Instalując czujkę mamy pewność, że jeżeli w naszym mieszkaniu pojawi się czad to ta, da nam znać, 24 godziny na dobę i co istotne chroni nas w nocy, czyli wtedy kiedy śpimy. Czujki dzielimy na dwa rodzaje. Dźwiękowa wykrywając dym zaczyna wydawać dźwięk, dając nam mocny, głośny sygnał, o obecności czadu. Jeśli jednak taki dźwięk jest dla nas uciążliwy, to na rynku są również dostępne modele optyczne, które po wykryciu tlenku węgla w pomieszczeniu migają na czerwono.
Co robić, gdy czujka alarmuje o zagrożeniu?
Po pierwsze opuszczamy pomieszczenie, jeśli jest możliwość otwieramy okno, odłączamy piecyk czy urządzenie, które emituje czad. Następnie wzywamy służby ratownicze : pogotowie (nr 999) bądź straż pożarną (nr 998). Powiadamiamy również współmieszkańców o zagrożeniu. Pamiętajmy, że czujka jest zaprogramowana w taki sposób, że alarmuje dopiero wtedy, kiedy ilość tlenku stanowi zagrożenie. Kiedy więc czujka daje o sobie znać, nie bójmy się zadzwonić po straż pożarną, nawet jeśli alarm będzie fałszywy.
Kupiliśmy czujkę, zamontowaliśmy ją w swoim domu. Co możemy jeszcze zrobić, aby zapobiec wytwarzaniu się tlenku węgla?
Dużym problemem jest „uszczelnianie” przez ludzi swoich domostw. Żyjemy w przysłowiowym termosie, oszczędzając na ogrzewaniu. Niestety są duże minusy takiego postępowania, w tym właśnie bardzo duże zagrożenie tlenkiem węgla. Każde urządzenie, takie jak: gazówka, piec gazowy, czy piec na paliwo stałe potrzebuje powietrza do spalania, a właściwie tlenu, który pobiera z otaczającego nas w domu powietrza. Jeżeli tego tlenu jest za mało, to spalanie jest niecałkowite i powstaje tlenek węgla, czyli czad-cichy zabójca. Pyta pani co zrobić w takiej sytuacji, a więc najprościej jest wietrzyć mieszkanie , rozszczelniajmy również okna. W nowych oknach należy stosować nawiewniki powietrza, które zapewniają cyrkulację. Kolejnym błędem jest zaklejanie kratek wentylacyjnych, a także zatykanie szmatą lub kocem szpar wentylacyjnych pod drzwiami. Zachowując się w ten sposób stwarzamy, niestety, idealne warunki dla czadu.
W ciągu ostatnich dwóch lat nie odnotowaliśmy przypadku śmiertelnego zatrucia czadem. Dużo było podtruć i sytuacji, kiedy ludzie byli półprzytomni , ale na szczęście zdążyli wezwać pomoc i powiadomić sąsiadów. Ludzie podtruci nie wiedzą co się dzieje, nagle zaczyna im się kręcić w głowie, jest im niedobrze i tracą kontakt z rzeczywistością. Sprawna wentylacja, sprawne przewody kominowe i czujka dymu są podstawą do tego, abyśmy spali spokojnie i mieli tlenek węgla pod kontrolą.
O tlenku węgla powiedzieliśmy już niemal wszystko. Przejdźmy teraz do kolejnej, ważnej sprawy. Jak zawiadamiamy o zdarzeniu. Dzwonimy pod 998 czy 112?
Dla przypomnienia, tradycyjny telefon alarmowy do straży pożarnej to 998. Aktualny jest również numer 112, zaznaczę jednak, że dzwoniąc na ten numer połączymy się z centralą we Wrocławiu i tam po wstępnej rozmowie zostaniemy dopiero przełączeni do straży pożarnej w Jeleniej Górze. Chcę tu zwrócić uwagę, że nasz dyżurny zada te same pytania, na które odpowiedzieliśmy już wcześniej, dlatego osobiście uważam, iż jest to marnowanie cennego czasu. Pamiętajmy, że w sytuacji zagrożenia czas gra ogromna rolę, dlatego kiedy wiemy jakiej pomocy potrzebujemy, dzwońmy pod tradycyjne numery z dziewiątkami. Oczywiście 112 to nie tylko wady, numer ten sprawdza się w przypadku obcokrajowców, którzy nie znają naszych numerów alarmowych, a potrzebują pomocy.
Jak, krok po kroku, zawiadamiamy o wydarzeniu?
Przede wszystkim podajemy adres. Zdarzały się sytuacje, że osoba zemdlała, w chwilę po tym jak podała adres. Nasz dyżurny znając adres, szybko wysłał w to miejsce pomoc. Są tez przypadki, że ktoś zacznie się przedstawiać od imienia i nazwiska, a wtedy np. padnie bateria w telefonie.
W następnej kolejności mówimy co się dzieje , czyli czy mamy do czynienia z pożarem, wypadkiem, czy innym zagrożeniem. Nie wahajmy się alarmować kiedy widzimy jakieś zagrożenie. Oczywiście zdarzają się sytuacje, że alarm okazuje się fałszywy. W tym momencie nikt nie ściga tych osób- są to alarmy tzw. w dobrej wierze, to znaczy ktoś pomylił się w ocenie sytuacji. Kiedyś mieliśmy sytuację, że ktoś zauważył dym w oknie u sąsiada i złożył zawiadomienie. Po przyjeździe i sprawdzeniu okazało się, że nie był dym tylko pył powstały z cyklinowania parkietu. Jeszcze raz powtarzam, lepiej żebyśmy przyjechali na darmo, niż przyjechali za późno.
Na samym końcu, jeżeli jesteśmy w stanie, staramy się określić zagrożenie dla osób i mienia. Dla nas są to cenne informacje, wiemy czego możemy oczekiwać po przyjeździe i do tego się przygotowujemy. Koleją cenną informacją jest dokładne określenie dojazdu do budynku. Telefon możemy odłożyć tylko i wyłącznie wtedy, gdy dyżurny powie, że przyjął zgłoszenie i wysyła jednostkę. Warto mieć przy sobie dalej telefon, bo dyżurny może chcieć uzupełnić informacje.
A co w sytuacji kiedy pożar nas zaskoczy?
Przede wszystkim nie wchodzimy w gęsty, czarny dym. Jest wiele pożarów gdzie nie ma ognia, ale jest mnóstwo dymu i giną w nim ludzie. Traci się w nim orientację i jest toksyczny. Jeżeli byłaby sytuacja, że dym jest na klatce schodowej to zgłaszamy, że jesteśmy w mieszkaniu i nie jesteśmy w stanie z niego wyjść. W takie sytuacji należy szeroko otworzyć okno i przy nim dzwonić i oczekiwać na pomoc. Drzwi najlepiej uszczelnić mokrym ręcznikiem (mokry ręcznik lepiej uszczelnia) żeby dym nie dostawał się do mieszkania . Jeśli przyjdzie nam uciekać z mieszkania i musimy wyjść przez strefę zadymioną to idźmy nisko i przy ziemi. Przy pożarze dochodzi tam czyste, świeże powietrze, jest lepsza widoczność i niższa temperatura, którą jesteśmy w stanie wytrzymać. Nos i usta zasłaniamy zwilżoną szmatą lub chusteczka, w ten sposób robimy filtr. Zawsze uciekajmy drogami ewakuacyjnymi w dół, a nie w górę. W Jeleniej Górze są budynki, które mają na ostatnim piętrze połączone klatki ze sobą. Zdarzyła się kiedyś taka sytuacja, że osoba, która mieszkała powyżej miejsca pożaru wybrała tą drogę ewakuacji. To jest bardzo zły pomysł, ponieważ dym zawsze idzie do góry, nie na dół. Lepiej zostać w mieszkaniu.
Jakie są najczęstsze przyczyny pożarów?
Kiedy wychodzimy z domu wyłączajmy wszystkie urządzenia. Niestety do nieszczęścia dochodzi przez nasza nieuwagę, wychodzimy z domu „tylko na chwilę” i zostawiamy garnek na gazie po czym spotykamy kogoś, zagadamy się i zapominamy. Pod żadnym pozorem nie zostawiajmy świeczek i przeróżnych kadzidełek bez nadzoru. Jest to otwarty ogień i trzeba tego pilnować.
A czy zdarzają się jakieś nietypowe wydarzenia? Słyszałam o pożarze pralki czy wybuchu oleju w mieszkaniu na Zabobrzu…
Faktycznie odnotowaliśmy kilka pożarów pralek. Ogień powstawał w części elektrycznej-sterującej praca pralki. Co do oleju to, był to przypadek, że nastolatek chciał usmażyć frytki. Podczas smażenia zapalił się olej w garnku, a chłopak nie wiedząc jak się zachować zalał go wodą. Właśnie dlatego doszło do wybuchu. To prosta reakcja chemiczno-fizyczna. Woda jest cięższa od oleju, dlatego opadła na dno garnka i błyskawicznie odparowała, nastąpił przez to tzw. wyrzut płonącego oleju. Z każdego litra wody powstaje 1700 litrów pary. W sytuacji kiedy pali się garnek z olejem należy odciąć dopływ źródła ognia, czyli zakręcić kuchenkę. Jeśli mamy możliwość, przykryjmy go pokrywką. Kiedy decydujemy się na przeniesienie garnka na balkon czy w inne miejsce uważajmy, ponieważ na około może być ślisko. Był kiedyś przypadek, że sąsiadka chciała pomóc znajomej i zaczęła przenosić płonący garnek. Niestety pośliznęła się i oblała olejem, który poparzył jej nogi.
Foto. st. kpt. Andrzej Ciosk na co dzień jest dowódcą JRG nr 2 w Jeleniej Górze. Oprócz tego odpowiada za kontakty z mediami.