Logo Karkonoskiego Sejmiku Osób niepełnosprawnych

POWRÓT Z DALE­KIEJ PODRÓŻY

Jak każ­dy rodzic sta­ram się w okre­sie waka­cyj­nym uroz­ma­icić dzie­ciom czas. Naj­chęt­niej co rok jeź­dzi­ła­bym z moimi pocie­cha­mi (14 let­ni, nie­peł­no­spraw­ny syn oraz 3 let­nia cór­ka) nad morze. Realia są jed­nak takie, że nie zawsze może­my sobie na to pozwo­lić. W tym roku mie­li­śmy spę­dzić waka­cje w domu. Pla­no­wa­li­śmy wyciecz­ki, atrak­cje w dni wol­ne od pra­cy.
      Nie­spo­dzie­wa­nie oka­za­ło się, że uda się nam poje­chać do Dąbek z dwie­ma moimi sio­stra­mi i ich rodzi­na­mi. Byłam bar­dzo szczę­śli­wa. Wyjazd miał trwać czte­ry dni. Dobre i to myśla­łam dzie­ci pood­dy­cha­ją jodem, rodzin­nie spę­dzi­my czas. W gru­pie zawsze raźniej.

Poje­cha­li­śmy… Trze­ci dzień poby­tu oka­zał się naj­gor­szym dniem moje­go życia. Mój syn, któ­ry ze wzglę­du na epi­lep­sje sta­le jest przez nas obser­wo­wa­ny, poszedł do wody z moją sio­strą poska­kać na falach. Wystar­czy­ło kil­ka sekund i nagle Kami­la nie było. Bez­rad­ność, strach, kłę­bią­ce się strasz­ne myśli o stra­cie syna, histe­ria i ból ogrom­ny ból ogar­nę­ły całe moje cia­ło.
      Poszu­ki­wa­nie wszyst­kich człon­ków rodzi­ny, pla­żo­wi­czy przy­nio­sły rezul­ta­ty. Odna­le­zio­no syna. Tego chy­ba nigdy nie zapo­mnę. Widok dziec­ka bez odde­chu, jego bia­łe cia­ło, strasz­ne. Pie­lę­gniar­ka z pla­ży roz­po­czę­ła reani­ma­cję. “Oddy­cha, mamy go…”, to sło­wa któ­re sły­sza­łam, któ­re dały znak: będzie dobrze, że syn żyje. Ratow­ni­cy zanie­śli Kami­la do karet­ki. Ja zoba­czy­łam go dopie­ro w szpi­ta­lu na Oddzia­le Inten­syw­nej Tera­pii.
      Widok Kami­la leżą­ce­go na łóż­ku, pod­łą­czo­ne­go do respi­ra­to­ra i innych urzą­dzeń był dla mnie, mat­ki bar­dzo trud­ny. Wie­dzia­łam, że leka­rze robią wszyst­ko, aby syno­wi pomóc, by go ura­to­wać, jed­nak w takich sytu­acjach nie da się myśleć racjo­nal­nie. Kolej­ne dni wraz z mężem spę­dzi­li­śmy przy łóż­ku syna ocze­ku­jąc na decy­zję o odłą­cze­niu go od sprzę­tu medycz­ne­go, na sło­wa leka­rzy, któ­re dadzą nadzie­ję, że syn sobie pora­dzi sam.
      Trze­cie­go dania pod­ję­to uda­ną pró­bę. Kamil zaczął sam oddy­chać. Moje szczę­ście było tym więk­sze, że syn nas roz­po­znał. Wie­dzia­łam, że teraz będzie już tyl­ko lepiej.
      Fakt, że mój syn żyje, że funk­cjo­nu­je jak daw­niej, że wła­ści­wie nie ma śla­du po tym wypad­ku to CUD!!! Jed­na z bli­skich mi osób powie­dzia­ła: „Taką szan­sę dru­gie­go życia dosta­je się tyl­ko raz” — zro­bię wszyst­ko, aby mój syn jak i cała nasza rodzi­na wyko­rzy­sta­ła ją nie w 100 lecz w 200 pro­cen­tach.
      Piszę ten list, bo jestem ogrom­nie wdzięcz­na wszyst­kim, któ­rzy nam pomo­gli. Moja wspa­nia­ła rodzi­na, przy­ja­cie­le, bli­scy, współ­pra­cow­ni­cy oraz oso­by zupeł­nie nam obce lecz z o wiel­kim ser­cu. Dzię­ku­ję!!! Dzię­ku­ję rów­nież, a może przede wszyst­kim leka­rzom, któ­rzy pro­fe­sjo­nal­nie zaję­li się moim synem, ale i wyka­za­li ogrom­ną wyro­zu­mia­łość dla nas rodzi­ców.
      Radość z posia­da­nia tak wspa­nia­łej rodzi­ny jest dla mnie teraz tym bar­dziej więk­sza, a świa­do­mość życia wśród osób, któ­rzy noszą zna­mio­na boha­te­rów – bo wszy­scy, któ­rzy wspo­ma­ga­li nas nimi są — sta­le doda­ją mi sił.

 

BoniaW