Logo Karkonoskiego Sejmiku Osób niepełnosprawnych

INNY, NIE ZNA­CZY GORSZY

Do napi­sa­nia tego arty­ku­łu skło­ni­ła mnie sytu­acja, jaka mia­ła miej­sce w Szko­le Pod­sta­wo­wej w Mory­niu (woj. zachod­nio­po­mor­skie) w kla­sie III, któ­rej jestem wychowawczynią.

Wspól­nie z moimi ucznia­mi przy­go­to­wa­łam, w opar­ciu o napi­sa­ną prze­ze mnie insce­ni­za­cję pt. “Zwie­rza­ki-Futrza­ki” i wła­sne tek­sty pio­se­nek oraz wier­szy, pro­gram arty­stycz­ny. Po kolej­nych pró­bach, doszli­śmy wspól­nie z dzieć­mi do wnio­sku, że może­my przy­go­to­wa­ny pro­gram poka­zać kole­żan­kom i kole­gom klas 0‑III. Dzie­ci z wiel­kim zado­wo­le­niem przy pomo­cy rodzi­ców przy­go­to­wy­wa­ły stro­je, nie mogąc docze­kać się pre­mie­ry wystę­pu. Była to nie­spo­dzian­ka zarów­no dla pań-nauczy­cie­lek, jak i dzie­ci. Oczy­wi­ście wystę­py wszyst­kim się spodo­ba­ły. Umó­wi­łam się z pania­mi na wspól­ne kolę­do­wa­nie. Po powro­cie do kla­sy pochwa­li­łam małych akto­rów i oznaj­mi­łam, że teraz przy­go­tu­je­my “Jaseł­ka”. Powie­dzia­łam, że ponow­nie pój­dzie­my do klas młod­szych, zapro­si­my też rodzi­ców do kla­sy. Dzie­ci były zachwy­co­ne, ale do pew­ne­go momen­tu, póki nie usły­sza­ły, że odwie­dzi­my rów­nież dzie­ci z Domu Pomo­cy Spo­łecz­nej. W jed­nej chwi­li prze­wró­ci­ło się wszyst­ko do góry noga­mi. Kil­ku uczniów krzyk­nę­ło pra­wie jed­no­cze­śnie: “tyl­ko nie tam!”, “ja się boję” , “oni tam biją” itp. Oczy­wi­ście musia­łam zaprze­czyć, ponie­waż wcze­śniej mia­łam kon­takt z tymi wycho­wan­ka­mi, gdyż przy­go­to­wy­wa­łam podob­ny występ z ucznia­mi naszej szko­ły. Dzie­ci bez pro­ble­mu wystą­pi­ły i w nie­dłu­gim cza­sie ponow­nie odwie­dzi­ły wraz ze mną wycho­wan­ków DPS‑u. Mile wspo­mi­nam ówcze­sne cza­sy. Chcia­łam to powtórzyć.

Do tej chwi­li sądzi­łam, że nie­na­tu­ral­ny sto­su­nek do osób innych, niż resz­ta spo­łe­czeń­stwa, jest cha­rak­te­ry­stycz­ny dla wie­ku doro­słe­go. Uwa­ża­łam, że dzie­ci bez pro­ble­mów nawią­żą kon­takt z oso­bą nie­peł­no­spraw­ną. W tym przy­pad­ku pomy­li­łam się. Nie moż­na brać wszyst­kich spraw­nych pod jeden wspól­ny mia­now­nik. A tyle się mówi o inte­gra­cji. W jed­nym momen­cie nasu­nę­ła mi się myśl, że mogę wspól­nie z dzieć­mi przy­go­to­wać temat odno­śnie dzie­ci “spraw­nych ina­czej”. Dla­te­go też umó­wi­łam się z ucznia­mi, że wyszu­ka­ją w domo­wych ency­klo­pe­diach zna­cze­nie sło­wa “inte­gra­cja”. Ter­min “inte­gra­cja jest to pro­ces sca­la­nia się, zespa­la­nia zacho­dzą­cy w spo­łe­czeń­stwie, wyra­ża­ją­cy się czę­sto­ścią kon­tak­tów, ich intensywnością.”

Kolej­ny dzień zajęć był dys­ku­sją na temat inte­gra­cji i czy jeste­śmy tole­ran­cyj­ni wobec ludzi “spraw­nych ina­czej”. Naj­pierw dzie­ci odczy­ta­ły zna­cze­nie sło­wa inte­gra­cja. I tu ku moje­mu zdzi­wie­niu oka­za­ło się, że dzie­ci roz­ma­wia­ły w domu na ten temat z rodzi­ca­mi. Usie­dli­śmy w krę­gu i ucznio­wie opo­wia­da­li o tym, że dzie­ci będą­ce w “takim domu” są poszko­do­wa­ne przez życie, że to wca­le nie jest ich wina, że nie miesz­ka­ją ze swo­imi rodzi­ca­mi. Jed­na z dziew­czy­nek powie­dzia­ła, że roz­ma­wia czę­sto z Marzen­ką (wycho­wan­ką), a Iren­ka zapra­sza­ła Ewę do pra­cow­ni na wysta­wę prac. Wyczu­łam jak­by litość wycho­wan­ków współ­czu­cie dla wycho­wan­ków DPS‑u oka­zy­wa­ną w bar­dzo natu­ral­ny spo­sób przez moich uczniów. Kac­per powie­dział gło­śno: “A co byście zro­bi­li, gdy­by wam się to sta­ło?”, a póź­niej dodał: “w naszej szko­le jest taka win­da przy wej­ściu dla ludzi na wóz­kach inwa­lidz­kich).
Mar­ta oznaj­mi­ła, że jej mama pra­cu­je w Domu Pomo­cy, w biu­rze, i że czę­sto tam cho­dzi, roz­ma­wia z dziew­czy­na­mi. Zapew­nia­ła dzie­ci na swój spo­sób, że nie mają się cze­go oba­wiać. Zauwa­ży­łam, że jeden z chłop­ców nie bie­rze udzia­łu w roz­mo­wie. Na moje pyta­nie: “Pój­dziesz z nami do pra­cow­ni tych dzie­ci?” — Odpo­wie­dział: “Chy­ba tak” i opu­ścił gło­wę. Po takich zaję­ciach powia­do­mi­łam Sio­strę Dyrek­tor o moich pla­nach, czy­li odwie­dzi­nach wycho­wan­ków DPS. Usły­sza­łam, że to, co robię jest bar­dzo miłe. Ucie­szy­ła się, że są tacy mali ucznio­wie, któ­rzy chcą odwie­dzić tam­tych wycho­wan­ków. Poroz­ma­wia­ły­śmy rów­nież o dal­szej współ­pra­cy. Następ­nie po roz­mo­wie z pania­mi z tera­pii zaję­cio­wej wyru­szy­li­śmy wraz z ucznia­mi na spo­tka­nie “inno­ści”. Byłam tro­szecz­kę zde­ner­wo­wa­na, w duchu myśla­łam sobie: “Czy mi się uda? Jak zare­agu­ją moje dzie­ci?” Paweł szedł obok mnie. Wyczu­łam, że się cze­goś oba­wia. Całą dro­gę mil­czał. Pozo­sta­łe dzie­ci szły jak na nor­mal­ne spo­tka­nie. Po wej­ściu na teren DPS‑u, widząc, że w innym miej­scu nic strasz­ne­go się nie dzie­je, nikt go nie zacze­pia, a wycho­wan­ki mile się wita­ją z dzieć­mi, chło­piec nabrał odwa­gi.
Przed samym wej­ściem poja­wi­ły się oba­wy. Szyb­ko je roz­wia­łam, wcho­dząc do środ­ka i wita­jąc się jako pierw­sza.
Wycho­wan­ki DPS‑u poka­za­ły nam swo­je sypial­nie, mówi­ły, kto naj­czę­ściej peł­ni dyżu­ry, jakiej muzy­ki lubią słu­chać. Następ­nie poszli­śmy do pra­cow­ni pani Basi i Mar­ty. Zoba­czy­li­śmy bar­dzo dużo prac wyko­na­nych róż­ny­mi tech­ni­ka­mi. W pra­cow­ni pani Aga­ty były nato­miast wycho­wan­ki, któ­re robi­ły swe­try na dru­tach. Widać było zdzi­wie­nie dzie­ci, że one potra­fią takie ład­ne rze­czy robić. Nastą­pił moment, że moi ucznio­wie nie chcie­li wra­cać z powro­tem do szko­ły. Roz­ma­wia­li­śmy o nad­cho­dzą­cych świę­tach. Umó­wi­li­śmy się na następ­ne spo­tka­nie. Zro­bi­li­śmy sobie pamiąt­ko­we zdję­cie i, zado­wo­le­ni, wró­ci­li­śmy do szkoły.

Dys­ku­to­wa­li­śmy o naszej wizy­cie w DPS-ie. Usta­li­li­smy wspól­nie zasa­dę “nie słu­chaj ludzi, i rób to, co ci mówi ser­ce”. Ta wyciecz­ka dostar­czy­ła moim uczniom wie­lu wra­żeń. Muszę powie­dzieć, że nie spo­dzie­wa­łam się tak pozy­tyw­nej reak­cji moich uczniów. Teraz bez pro­ble­mu zapre­zen­tu­ją swój pro­gram arty­stycz­ny, jaki przy­go­tu­ją na świę­ta. To, czy idea inte­gra­cji zamiesz­ka w naszych umy­słach i ser­cach zale­ży nie tyl­ko od dzie­ci, ale rów­nież od nauczy­cie­li, wycho­waw­ców, leka­rzy, peda­go­gów i całe­go spraw­ne­go społeczeństwa.

Sądzę, że jest kil­ka pro­stych i sku­tecz­nych na to metod:
— dążyć do jak naj­wcze­śniej­sze­go spo­ty­ka­nia się i prze­by­wa­nia ze sobą dzie­ci spraw­nych i nie­peł­no­spraw­nych — w przed­szko­lu, pierw­szych kla­sach szko­ły pod­sta­wo­wej. Dla samych dzie­ci “inność” kole­gi lub kole­żan­ki pra­wie nigdy nie stwa­rza pro­ble­mów. Jeże­li wytłu­ma­czo­no zdro­we­mu dziec­ku stan nie­peł­no­spraw­no­ści, to wów­czas będzie wie­dzia­ło, że nie każ­dy jest tak spraw­ny, jak ono (dziec­ko na wóz­ku nie będzie poru­sza­ło się szyb­ciej, czy ład­niej tań­czy­ło).
— wszel­kie ini­cja­ty­wy inte­gra­cyj­ne powin­ny w mia­rę moż­li­wo­ści obej­mo­wać dzie­ci miesz­ka­ją­ce na tym samym tere­nie.
— wie­lu ludzi powin­no zro­zu­mieć, że wystar­czy tyl­ko wycią­gnię­cie dło­ni, szcze­ry uśmiech, cza­sa­mi przy­tu­le­nie, aby, jak sądzą nie­któ­rzy, tym “innym” dać choć odro­bi­nę szczęścia.

Myślę, że moje dzie­ci zro­zu­mia­ły, iż prze­by­wa­nie wśród osób “spraw­nych ina­czej” nie jest takie trud­ne, jeże­li wyka­że­my choć odro­bi­nę dobrej woli. Wystar­czy chcieć. Uwa­żam, że mi się to udało.

“Tyle czło­wiek wart, ile dru­gie­mu może pomóc.” Julian Aleksandrowicz

Autor: mgr Julian­na Lipińska